Tej zimy dobrze zmroziło Bug. W lutym wolne od lodu były już tylko niewielkie przestrzenie. Większość rzeki została skuta. Taka aura daje dobrą okazję do podglądania wydr, które zimą często są aktywne nawet w środku dnia. Baraszkują sobie na śniegu lub lodzie, bawią się, ślizgają, tarzają. Emanują urokiem i figlarnością, nawet gdy łapczywie chrupią wyłowioną rybę lub żabę. Chrzęst łamanych kosteczek, mlaskanie i ostre zęby jakoś nie kłują w oczy, nie przysłaniają tej ogólnej sympatyczności.

Gdyby nie lód i śnieg, nie byłoby tych ssaków widać. Siedziałyby nad brzegiem wśród wykrotów, wtopione w szarości i brązy uśpionej zimowym snem przyrody. A na białym kontrastują już z daleka.
Ja mogłem je podglądać z bliska, dosłownie z kilku metrów. Siedziałem cichutko, nieruchomo i w stroju maskującym. Wydry nie dostrzegały we mnie nic niepokojącego. Bez skrępowania baraszkowały przy mnie i polowały. Co raz któraś wyławiała rybę lub żabę. Bo wydry zimową porą potrafią wyciągać zagrzebane gdzieś na dnie płazy. Nie tylko rybą żyje wydra.
Wydra to gatunek związany raczej z tymi zalesionymi odcinkami rzek, choć występuje także w miejscach nieco bardziej otwartych. Jednak to las stwarza większe możliwości znalezienia przeróżnych wykrotów, nor i jam, w których ten ssak mieszka. Tam gdzie odwiedzałem nadbużańskie wydry jest las – licha sośnina sąsiadująca z gęstym łęgiem. Dwa różne płaty przedzielone wpadającą do Bugu małą, ale dziką rzeczką. Jej ujściowy meandrujący odcinek zawalony jest pniakami i gałęziami, które robią tam wodny tor przeszkód. Kajakarz miałby spore trudności w pokonaniu go. Leśna enklawa pełna drzewnego rumoszu wpadającego w nurty dwóch spotykających się rzek okazała się świetnym siedliskiem, pełnym ukryć i pokarmu. Bo gdzie rzeki są dzikie i różnorodne, tam żyje dużo organizmów.
Dzięki temu, że do Bugu wpada tam inny ciek, nurt rzeki pozostał częściowo wolny od lodu. Zwiększony ruch wody powstrzymał zupełnie zamarznięcie. A przez to wydry miały odkryty basem z lodowymi brzegami. Ssaki przejęły powstały basen i ujście we władanie. Ich tropy i odchody masowo zdobiły śnieg i lód tego odcinka.
Tej zimy pierwszy raz usłyszałem gwizd wydry. Płynęła sobie jedna w dół rzeki, tak że tylko wystawała jej głowa, i gwizdała donośnie, komunikując się chyba w ten sposób z drugą, która została nieco w tyle. Gwizd był naprawdę donośny. Wesołe i pewne siebie ssaki, jasno pokazujące, kto rządzi na wolnych od lodu przestrzeniach.



Fajne spotkanie z wydrą. Dobrze, że ciągle są miejsca, których zapomniano „uregulować” albo „zrewitalizować”.