Dziki brzeg

Wypłynęliśmy jeszcze po ciemku, we mgle. Niewielkim ciekiem uchodzącym z jeziora musieliśmy dotrzeć do jego otwartej tafli, by potem płynąc wzdłuż brzegów wabić i nasłuchiwać zielonki – niewielkie skryte ptaki żyjące w podszytych wodą szuwarach. A że szuwar szczelnie opatulał całe jezioro, to do przepłynięcia mieliśmy 100% linii brzegowej. Przy wypływie rzeki mieliśmy się rozdzielić, tak by każdy zrobił swoją połowę zbiornika.

20200504-DSC_9522

Mgła unosiła się nisko nad wodą i mimo że była dosyć rzadka, to jednak rozpraszała światło latarek tak, że trudno było cokolwiek za tym rozświetleniem zobaczyć. Dopiero po zgaszeniu sztucznego światła, przy bladym blasku księżyca i gwiazd można było coś widzieć. Rozglądałem się za niebezpiecznymi, bo zaostrzonymi za pomocą bobrzych zębisk kikutami, które mogły przebić pompowany kajak na którym siedziałem. Słońce miało wzejść za dwie godziny. Jego łuna na wschodzie zaczynała się już nieśmiało tlić.

Gdy dotarłem do jeziora, zacząłem poszukiwania zielonek. Po prawej otwarta toń, po lewej gęsty szuwar. Z ciemności co raz dochodził plusk i trzepot płoszonych kaczek, gęgaw czy perkozów. Płoszyły się z bliskiej odległości. Nie widziały mnie, a ja nie widziałem ich. Nagle gdzieś dalej poderwały się łabędzie. Ich rytmiczny szum skrzydeł przybliżał się. Odniosłem wrażenie, że wręcz na mnie lecą. Odruchowo skuliłem głowę. Oczami wyobraźni zobaczyłem jak sunący nisko nad wodą rozpędzony ptak uderza we mnie swoim masywnym ciałem. Na szczęście przeleciały obok.

Do przepłynięcia miałem kilka kilometrów. Byłoby mniej, ale linia brzegowa, a raczej linia szuwarów była bardzo pofalowana. Liczne zatoki i cyple znacznie wydłużały podróż. Ląd był tu praktycznie niedostępny, bo nawet wrzynające się w trzcinowiska bobrze korytarze będące jedynymi łącznikami z brzegiem były dla człowieka zbyt wąskie i grząskie. Kilka godzin w kajaku bez możliwości wyjścia. Brzeg był gdzieś tam za szuwarem i w zasadzie nie wiadomo było gdzie tak naprawdę zaczyna się twardy grunt, a kończy ukryta za roślinnością woda. Tak wyglądają dzikie brzegi. Całe jezioro wraz z przyległościami to rezerwat. Nie ma tu plaż i pomostów. Tylko rozległy szuwar, kępy, powalone lub uschnięte drzewa. Zaciszne szuwarowe kryjówki, zatoczki w skali mikro i makro, wąskie rękawy wcinające się w połacie trzciny, to wszystko składało się na ptasi raj. Były nawet jeziorka w jeziorze – odcięte od głównego zbiornika parawanami żywych i barykadami martwych roślin oczka. Co tam żyło, pozostawało poza zasięgiem naszych oczu. Różnorodny brzeg przekładał się na różnorodność gatunków. Wąsatki, brzęczki, rokitniczki, krakwy, krzyżówki, gągoły, gęgawy, perkozy dwuczube, łabędzie nieme, zielonki, wodniki, bąki, kszyki, śmieszki, słonki…

Okazało się, że nie byliśmy na jeziorze sami. W rozświetlonej blaskiem wschodzącego słońca mgle dostrzegłem rozkładającego sieci kłusownika. Okazało się, że nawet w raju nie ma zupełnego spokoju. Chyba mnie dostrzegł, bo nagle rozpłynął się w różowym mleku. Musiał mieć jakieś tajne dojście nad wodę i kryjówkę dla swojego kajaka. Potem, już w blasku dnia zbieraliśmy z Przemkiem to co rozstawił, uwalniając przy okazji ryby. Okazało się, że nawet takie dzikie jezioro nie jest zupełnie odporne na ludzką penetrację.

20200504-DSC_9674

20200504-DSC_9572

20200504-DSC_9626

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s